sobota, 19 kwietnia 2014

Liebster Award

Niespodzianka! Właśnie dowiedziałam się, że blog został nominowany do Liebster Award. Dla tych, którzy się nie orientują: 

"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody 
należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."


Zostałam nominowana przez blog Hogwart Naszymi Oczami (bardzo dziękuję :P).
Od razu wrzucam odpowiedzi, nie ma już co wyjaśniać. 

1. Jaka jest Twoja ulubiona piosenka?
2. Twój ulubiony deser?
3. Co było przyczyną założenia przez Ciebie bloga?
4. Kto wie o Tobie najwięcej na świecie?
5. Wolisz lato, czy zimę?
6. Ulubiony przedmiot w szkole?
7. Co wprawia Cię w dobry nastrój?
8. Jaki jest Twój ulubiony dzień tygodnia?
9. Jesteś typem towarzyskim, czy typem samotnika?
10. Kim chcesz zostać w przyszłości?
11. Co cenisz bardziej w ludziach: wygląd czy charakter?

1. Dużo ich... myślę, że "I see fire" Eda Sheerana.
2. Lody czekoladowe z bananami.
3. Chęć pisania i kontaktu z ludźmi.
4. Chyba moja przyjaciółka ;). Ale jestem bardzo skryta, nikt nie wie wszystkiego.
5. Lato, kocham ciepło.
6. Język polski.
7. Przebywanie z przyjaciółmi - to najpiękniejszy dar, jaki mogłam dostać.
8. Piątek - ta satysfakcja, że jutro wolne...
9. Myślę, że po trochu i to, i to. Staram się osiągnąć złoty środek, uwielbiam być z przyjaciółmi, ale czasem potrzebuję wyciszenia.
10. Architektem lub dziennikarką, nie wiem jeszcze. Jedno wiem na pewno - chcę napisać książkę.
11. Raczej charakter. Wiadomo, ktoś atrakcyjny i zadbany zawsze szybciej przyciąga uwagę, ale dopiero po czasie zaczyna się doceniać innych - osoby o złotym sercu.


Ok, teraz ja was ponominuję :)


To by było na tyle, bo więcej blogów nie czytam. Jeśli ktoś by chciał zostać nominowany, to proszę napisać link do swojego bloga - wejdę, poczytam, potem dodam do posta i już ;).
Pytania do nominowanych: 
1. Co lubisz robić w wolnym czasie?
2. Co wolisz: książkę, czy film? Dlaczego?
3. Kto jest w twoim życiu najważniejszy?
4. Gdzie chciałabyś się teraz znaleźć?
5. Czego nie lubisz robić?
6. Czego się najbardziej boisz?
7. Dlaczego założyłaś bloga?
8. Czy masz kogoś, kogo stawiasz sobie za wzór do naśladowania?
9. Czym się kierujesz w życiu?
10. Masz jakieś motto życiowe? Jakie?
11. Co wolisz: stać przed czy za obiektywem?

Love, A.


Psikus (8)


Następnego ranka obudziło mnie ciche stukanie dobiegające zza okna. To sowa Morgany, Płomyk, próbowała się dostać do naszego dormitorium. Cicho wpuściłam puszczyka do środka. Wielki, magiczny zegar na ścianie wskazywał piątą nad ranem. Wiedząc, że i tak nie usnę, skorzystałam z okazji, że łazienka jest pusta. Jednak dobrze było, że moje współlokatorki to śpiochy, pomyślałam. 
Po powrocie z naszej łazienki ubrałam się w długi, beżowy sweter i legginsy. Obudziłam właścicielkę Płomyka i wręczyłam jej list, jaki sowa zostawiła. 
Dokładnie w tej samej chwili rozległo się ponowne pukanie w szybę. Lekko poirytowana, ponownie otworzyłam okno i wpuściłam maleńką sówkę. Wzięłam do ręki kartkę zwiniętą w rulonik i przymocowaną do nóżki sóweczki wstążką. Rozwinęłam pergamin i przeczytałam po cichu.
O siódmej wszyscy mają być na boisku. Nie ma wiatru i nie pada, ale jest chłodno. Ubierzcie się ciepło, potrenujemy i ustalimy strategię na mecz.
Kapitan
- To od kapitana - poinformowałam cicho Morganę. Nie miałam najmniejszego zamiaru budzić Belle. Ona najwyraźniej też, bo tylko kiwnęła głową.
Szybko założyłam kolorowy szalik i zdecydowałam się ubrać dodatkowo nauszniki. W rozpędzie, ale zupełnie nie robiąc hałasu, biegałam po pokoju i szykowałam się. Miałam już wychodzić, kiedy Morgana rzuciła do mnie swoje getry w paski, pokazując na migi, żebym nałożyła je dodatkowo na łydki. Podziękowałam jej  szeptem i na palcach zeszłam po schodach. Dziękowałam w duchu, że poza lekcjami nie musimy nosić szat i przeklinałam Lathissa, że wpadł na pomysł trenowania przed śniadaniem. Byłam prawie pewna, że podczas lotu zemdleję. W nadzieji weszłam po drodze do Wielkiej Sali i nie rozczarowałam się. Na stołach, mimo wczesnej godziny, stały już świeżo upieczone tosty, masło, dżem i sok dyniowy. Szybko coś przekąsiłam i poszłam już prosto w kierunku boiska do quidditcha.
***
- Podaj tutaj, Lily! - krzyknął Albus. Był tuż przed polem bramkowym, jakieś dwieście pięćdziesiąt stóp ode mnie. Zgodnie z taktyką Lathissa miałam lecieć najszybciej i najprościej jak się da w kierunku zawodnika swojej drużyny, a potem podać i odlecieć do swojej strefy, jeśli nic się nie dzieje. Strasznie się denerwowałam, bo mecz miał być już za trzy tygodnie, a nam nic nie wychodziło, jak trzeba. Mieliśmy grać według planu Oscara, ale kiedy to robiliśmy, wychodziła katastrofa.
Dominique i Fred pomylili zawodników, nad którymi mieli czuwać, i lecąc za Jamesem wpadli na siebie. Przez to, zanim zdążyli się podnieść z ziemi, tłuczek trafił Emanuela w ramię. On, upadając, odruchowo chwycił się miotły Jamesa i oboje zawiśli głowami w dół. Stwierdziłam, że nie ma sensu trzymać się taktyki.
Celowo zapominając o barwnych, zawiłych wykresach kapitana, ruszyłam szeroką, okrążną drogą do prawej pętli. W ostatniej chwili rzuciłam kafla do brata. On zrobił gwałtowny zwrot i, o mało nie tracąc równowagi, trafił piłką w lewą pętlę. Obrońca - Fortesque - zupełnie się tego niespodziewając, wyskoczył w przeciwnym kierunku. Pewnie pomyślał, że chcę strzelać, jednak nie zignorowałabym do tego stopnia poleceń Oscara. Pierwszy raz udało nam się dokończyć akcję. Po chwili zabrzmiał gwizdek Lathissa. Posłusznie uleciałam z pozostałymi w dół, mając na twarzy wymalowane lekkie poczucie winy, bo sprzeciwiłam się poleceniom.
- Było świetnie, naprawdę... 
- Nie czaruj nas, chłopie. To była beznadzieja - powiedział James.
- Dopóki młoda nie olała twoich wykresików - stwierdził Fred.
- No to mam nauczkę. W życiu już nie zabiorę się do taktyki na papierze. Po prostu róbcie, co potraficie najlepiej, a będzie dobrze - zakończył lekko drżącym głosem. Widziałam, że denerwował się meczem. Zresztą, jak my wszyscy.
- W takim razie już koniec? - spytała Dominique.
- Raczej tak, zaraz śniadanie. Nie będę zmuszał was do głodowania - pomyślałam, że chciał jeszcze dodać: "chyba, że to cena zwycięstwa". 
- Dobrze, bo konam z głodu. James, masz już odrobione wróżbiarstwo?
- Nie, ale możemy odrobić.
- Dobrze by było. W końcu mamy opracować cały horoskop na miesiąc.
- Przecież to banał. Zdamy się na starą metodę.
- Zmyślimy? No jasne, zapomniałem. Stara Trelawney lubuje się w katastrofach.
- Czym znowu sobie nagrabiliście? - zapytałam. Fred i James byli na tym samym roku i najczęściej razem dostawali szlabany.
- Na lekcji było troszkę nudno...
- ...no więc podpuściłem Jamesa, żeby rozrzucił łajnobomby w kierunku regału z porcelaną...
Spojrzałam ma Albusa i uśmiechnęłam się. Już wiedzieliśmy, co się stało z zapasem, który zniknął z domu.
- ...no i wtedy, jak różowe ucho od filiżanki wpadło jej na włosy, wszyscy pękali ze śmiechu, a ona na nas wrzasnęła już normalnym głosem, że mamy dodatkową pracę domową.
- Nie jest tak źle. Nawet zapach łajnobomb jest lepszy od tego kocio-perfumo-naftalinowego smrodu jej klasy. Przynajmniej jeszcze dwa tygodnie da się tam wysiedzieć. Później trzeba będzie wymyślić coś nowego.
- Jeśli coś planujecie, to myślę, że macie jeszcze dwa tygodnie bez szlabanu, więc możecie poświęcić je na quidditcha. Chyba nawet nie można nazwać tego poświęceniem. A teraz spadać, bo jak słyszę o tych waszych brudnych sprawkach, to od razu mam was dosyć. Jutro o jedenastej trening! - krzyknął na pożegnanie.
Pierwszy weekend w Hogwarcie upłynął zdecydowanie zbyt szybko. Chciałam tyle zrobić, ale przez treningi z zaplanowanych rzeczy zdążyłam tylko napisać do rodziców. No i jeszcze doszedł do tego problem Matthewa - niby wpadliśmy na trop, ale na małżeństwie Rudolfusa i Bellatriks Lestrange'ów wszystko stanęło. Byliśmy prawie pewni, że nie da nam się rozwikłać tej zagadki. Minął kolejny tydzień, a my nadal nie wiedzieliśmy więcej. Na dokładkę nieuchronnie zbliżał się termin meczu ze Slytherinem. 
Rywalizację na korytarzu widać było coraz bardziej. Zaczepki Ślizgonów były bardziej ostre, niemal codziennie toczono pojedynki na korytarzach. Stary woźny Filch kuśtykał z wściekłością i co chwilę cytował rozmaite zakazy. Lubiłam obserwować jego spory z uczniami, bo po prostu było to śmieszne, ale czasem było mi go żal. Nikt z uczniów go nie słuchał, a większość wręcz go ignorowała. W końcu jego nerwy nie wytrzymały, a konkretnie... James, Fred i Louis sprawili, że Filch poszedł poskarżyć się McGonagall.
W środę przed zielarstwem stałam na korytarzu na parterze i rozmawiałam z Matthewem, Hugonem i Isabelle. Postanowiliśmy wtajemniczyć ją w sprawę, a tak właściwie - Matt postanowił. Teraz nie miałam przed nią tajemnic i było mi o wiele łatwiej. Czułam się niezbyt dobrze, bo pozostali nadal nic nie wiedzieli, ale nie widzieliśmy potrzeby nic im mówić, póki nie znali Matta. 
Korytarz ten był niezwykle szeroki, a jego duże, nieoszklone okna-drzwi prowadziły na błonia, nad jezioro. Na razie było ciepło, dlatego większość uczniów dłuższe przerwy spędzała właśnie tutaj. Tym razem również było tu tłoczno i głośno. Staliśmy, oparci o przeciwległą do okien ścianę, wdychając świeże powietrze i zachwycając się promieniami słońca padającymi na ciemną taflę wody. Nagle moją uwagę przyciągnął woźny. Nie było w tym nic dziwnego, bo jego wypłowiałe ubranie wyróżniało się bardzo w morzu czarnych szat. Rozpychał się wśród uczniów, ciągnąc za swoimi plecami miotłę. Jak zwykle mamrotał coś do siebie. Zawsze wprawiało mnie to w rozbawienie. Tata opowiadał kiedyś Albusowi, że Filch miał kotkę. Podobno była jeszcze gorsza niż on, ale nie oto chodzi. Kiedy zwracał się sam do siebie, mówił tak, jakby mówił do Pani Norris.
- Wandale, myślą sobie, że są pępkami świata! O nie, kochana, my się nie damy. Nie będą nam brudzić posadzki - mruczał często pod nosem. Według mnie, pan Filch był niespełna rozumu, kto wie, może ze starości. Po prostu profesor McGonagall nie miała serca go wyrzucić.
Kiedy woźny doszedł w końcu do wybranego przez siebie miejsca, chwycił miotłę, wyciągnął z kieszeni szmatkę i zaczął skrobać plamy zaschniętego błota, zmiatając je potem miotłą. Może by mu się udało, gdyby nie wracający z łąk co chwilkę uczniowie. To wprawiło go w poirytowanie, ale kontynuował pracę z jeszcze większą zaciętością. Po chwili spostrzegłam, że błota zaczęło przybywać. Im bardziej Filch próbował wyczyścić podłogę, tym gorzej brud schodził. Na jego pomarszczonym czole pojawiło się kilka dodatkowych zmarszczek i krople potu. Teraz miał trzy razy więcej pracy, niż wtedy, kiedy ją zaczął. On widocznie też coś zauważył, ale dalej ścierał posadzkę. Usłyszałam donośny śmiech, toteż od razu odwróciłam głowę, właściwie nie tylko ja.
Jakieś kilka metrów na lewo od nas stali chłopcy: ciemny brunet, bladowłosy i płomiennorudy. Wystarczyła sekunda, bym ich rozpoznała - to byli James, Louis i Fred. Widocznie ubawili się do rozpuku, bo każdemu łzy leciały ciurkiem z oczu, podpierali się o siebie i śmiali tak głośno, że zagłuszyli tłum uczniów. James i Fred trzymali w dłoniach różdżki. W tej chwili na korytarzu zapadła cisza, nie licząc ich hałaśliwego rechotu. Coś czułam, że właśnie wpadli w kłopoty. 
- Wy trzej! Do mojego gabinetu! - krzyknął woźny.  
Ruszyli w kierunku schodów, cały czas podśmiechując się, teraz już bezgłośnie. Niektórzy po drodze przybijali im piątki lub gratulowali pomysłu, część szeptała między sobą, a inni patrzeli na nich potępiającym wzrokiem.
- Tak, dostanie im się, kochana - powiedział - Ty, idź po panią dyrektor i powiedz jej, że mam uczniów do ukarania. A ty idź po profesora Longbottoma.
Po lekcjach wróciłam szybko do salonu Gryfonów, mając nadzieję, że spotkam tam brata lub któregoś z kuzynów. Na szczęście, cała trójka siedziała przy kominku. 
- I co? - spytałam.
- Nie jest źle. McGonagall i tak nic nie zrobiła, tylko skrzyczała Filcha, że wzywa ją w tak błachych sprawach. A profesor Longbottom odjął nam po dwadzieścia punktów - Fred wzruszył ramionami.
- Aż tyle?!
- Chyba chciałaś powiedzieć: tylko tyle - poprawił mnie Louis.
- Nie, miałaś rację. Profesor by nas nie ukarał, gdyby nie stary Filch. Ale i tak dzielnie się trzymał, każdy punkt musiał wytargować - James przeciągnął ręką po swoich włosach i jeszcze bardziej je potargał.
- Ale sześćdziesiąt punktów... - westchnęłam.
- Spokojnie, nie rozczarujesz się. Po meczu dopiero damy popalić, bo nie chcemy ryzykować - Fred uśmiechnął się figlarnie. Poddałam się i odeszłam w inną stronę, bo nie sposób było im odpuścić.
Teraz siedziałam wraz z Morganą i Isabelle w dormitorium i odrabiałam zadanie z zaklęć - mieliśmy potrenować nowo poznane Zaklęcie Lewitacji. W pokoju wspólnym nie sposób się było skupić. 
- Wingardium Leviosa! - powiedziałam zdenerwowana, wskazując różdżką na swoje ukochane, niebieskie pióro do pisania. Zrobiłam błąd używając go, bo po chwili eksplodowało z donośnym trzaskiem. Z poirytowaniem i bezsilnością upadłam na poduszki.
- Nie martw się, Lily - Morgana usiadła obok mnie. - Za bardzo się przejmujesz meczem.
- Może to i prawda...
- Na pewno! Przecież na zaklęciach zawsze idzie ci najlepiej. Musisz się odstresować - Włoszka przyłączyła się do rozmowy.
- Tylko jak? - spytałam retorycznie.
- Chodź, odpoczniemy w salonie. Zapomnisz o wszystkim.
- Tak, ja tez myślę, że to dobry pomysł - potwierdziła Morgana i wstała. - Idziemy.
W takich chwilach byłam im wdzięczna, że są ze mną. Sama bym się załamała.
Tym czasem poza murami Hogwartu działy się rzeczy, o których nawet nie miałyśmy pojęcia...



_____________________________________________________________________________________________
No, wreszcie! Przepraszam, że rozdział taki krótki, ale chciałam koniecznie dodać go jeszcze przed świętami. Życzę wam wesołego jajka, mokrego poniedziałku i wszystkiego, wszystkiego najlepszego ;).
Jeśli chodzi o zakładkę z bohaterami: powstanie, ale małe szanse, że pojawią się zdjęcia. To by było tyle. Buziaczki :*. I nadal proszę o wyrażanie się na temat zakładki, jestem ciekawa waszych opinii ;).
Ostatnai prośba: KOMENTUJCIE, BO TYLKO KOMENTARZE UMIEJĄ ZMOTYWOWAĆ DO PISANIA!

Love, A.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Nie ma jak quidditch (7)


Nauczyciel podchodził po kolei do każdego z nas i mówił głośno, co robimy źle. Do końca lekcji nikomu nie udało się prawidłowo rozbroić przeciwnika z drewna, ale większość poczyniła chociaż minimalne postępy. Morgana podpaliła sztuczną różdżkę drewnianej postaci, dziewczyna z drugiego dormitorium zwaliła wszystkie książki z półek, a jeden chłopak wypalił dziurę w suficie. Mi udało się zwalić siebie sama z nóg, potknęłam się o skraj własnej szaty. Raz różdżka figury drgnęła i upadła, ale nie udało mi się uzyskać nic więcej.
- Koniec na dzisiaj! Poczekajcie chwilkę... tak, pięć punktów dla panny Potter za demonstrację i dziesięć punktów dla pana Dalrymple za to, że rozbroił manekin, co prawda nie ten co trzeba, ale... przynajmniej opanował istotę zaklęcia. Następnym razem też będziemy ćwiczyć to zaklęcie, spróbuję wam pomóc indywidualnie. Nie ma nic zadane! Do widzenia - nie czekając na nas, wyszedł z klasy tylnym wejściem do swojego gabinetu.
- Dziwnie mówi ten gość, nie? Jakby urodził się sto lat wcześniej - stwierdził John. Szliśmy właśnie do pokoju wspólnego. Za godzinę był sprawdzian do drużyny, przez co zaczęłam się pierwszy raz dzisiaj denerwować. Moje dłonie zrobiły się strasznie zimne. 
- Lumos Maxima - powiedziala Isabelle, bo właśnie stanęliśmy przed portretem Grubej Damy. 
- I jak Lily? Denerwujesz się? Wyluzuj, pójdziemy z tobą - Hugo próbował zinterpretować moje milczenie i strzelił w dziesiątkę. Wymamrotałam w odpowiedzi, że bardzo dziękuję. Tak naprawdę tylko bardziej zaczęłam sie stresować.
- Hej siostra! Wiesz co, Chodź ze mną i Alem na boisko, poćwiczymy, hm? - Jamesowi zależało na tym, żebym trafiła do drużyny bardziej niż mnie. 
- Dobra, ale wy polatacie, a ja popatrzę.
- Nie siostrzyczko, dzisiaj jest twój dzień. Zgódź się, proszę, Lilyanne - posłał mi to swoje spojrzenie, od którego nawet dziewczynom z siódmej klasy miękły kolana. Ja za to znałam Jamiego na wylot, ale i tak robił to tak słodko, że nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Czułam się za niego odpowiedzialna, mimo, że był starszy.
- No dobrze.
- Jupi! - podskoczył, ucałował mnie w policzek i pobiegł do Albusa. Miałam rację. Zależy mu bardziej niż mnie na sukcesie.
- Możemy też iść? - Morgana tak jak ja, kochała quidditcha. W przeciwieństwie do Belle, którą interesowało tylko, jak bardzo gracze są przystojni. Widocznie to, że ja miałam grać, zachęciło ją do wyjścia.
- Tak, jasne. Chodźcie, muszę się przebrać - po prostu wiedziałam, że kiedy odmówię, Morgana będzie wyglądać, jakby odwołano Boże Narodzenie.
***
- Teraz zrobicie koło wokół boiska, na rozgrzewkę, razem z graczami. Najpierw przetestujemy kandydatów na obrońcę, potem na ścigającego - Lathiss, kapitan drużyny, zaczął wydawać instrukcje. Po krótkiej rozgrzewce usiadłam na ławce razem z pozostałymi oczekującymi kandydatami. Szybko zauważyłam, że jestem jedyną pierwszoklasistką. Pierwszy raz obleciał mnie strach. Zdałam sobie sprawę, że siedzę obok moich konkurentów przewyższających mnie pod wieloma względami. Byłam na przegranej pozycji.
Chcąc uciec od przygnębiających myśli, rozejrzałam się po trybunach. Szybko zauważyłam grupę moich kibiców - była naprawdę liczna. Wszyscy Weasleyowie nie będący w drużynie, Isabelle, Morgana, John, Baltazar, a ku mojemu zaskoczeniu także Matt, Britney i Tim. Ostatnia dwójka spoglądała ukradkiem na Ślizgona i szeptała między sobą. Uderzyło mnie to trochę, ale miał za swoje, bo powinien z nimi porozmawiać. W końcu musiało ich zastanowić, jakim cudem mugolak znalazł się w Slytherinie. 
Wróciłam do obserwacji sprawdzianu. Szybko zauważyłam, że około połowa obrońców jest beznadziejna. Doliczyłam się trzech osób, które miały szansę na zwycięstwo: wysokiej brunetki, krzepkiego znajomego Jamesa i wcale nie gorzej zbudowanego blondyna. Ostatecznie do drużyny dostał się kumpel mojego brata. Teraz kolej na mnie, pomyślałam.
Kiedy usłyszałam gwizdek i odbiłam się od ziemi, poczułam jak wszystkie moje troski zostają w dole. To było cudowne uczucie. Kiedy zauważyłam, że panuje podobna sytuacja, jak w poprzednim teście, ucieszyłam się. Większość pozostała daleko w tyle za mną i chłopakiem, który był moim konkurentem. Kiedy wylądowaliśmy, by kapitan podsumował pierwszy etap spostrzegłam że ma zdrowo ponad sześć stóp wzrostu, a jego pięść jest niewiele mniejsza od tłuczka. Wyglądał dość groźnie, ale widziałam, jak ostro zahamował, by nie wpaść na przeciwniczkę. 
Ponownie wzbiliśmy się w powietrze. Lathiss wpadł na pomysł łatwej eliminacji gorszych i wymyślił, że każdy, kto upuści kafla, siada na ziemi. W ten sposób po dziesięciu minutach zostałam w powietrzu tylko ja i olbrzym, jak go w myślach nazwałam.  Chwyciłam lecącego w powietrzu kafla i podleciałam szybko w górę, a później miałam zamiar polecieć zygzakiem w kierunku pętli. W połowie drogi wpadł na mnie mój zacięty przeciwnik. Pojawił się tak nagle, że z wrażenia upuściłam piłkę.  Poleciał w przeciwną stronę, ja od razu ruszyłam za nim. Miałam ochotę się odegrać. Moja miotła była w zdecydowanie gorszym stanie, ale udało mi się dogonić go w ostatniej chwili. Z radością rozpędziłam się, wyprzedziłam go i skręciłam mu tuż przed nosem, przecinając mu drogę. 
Szliśmy łeb w łeb, zwodząc się coraz zmyślniejszymi strategiami, aż w końcu kapitan nie wytrzymał ze śmiechu i ogłosił remis. Podałam konkurentowi dłoń, a on uśmiechnął się i delikatnie ją uścisnął. Odwzajemniłam uśmiech. W końcu to tylko gra. 
Lathiss zwołał naradę całej drużyny, by ustalić kto jest zwycięzcą. Wiedziałam, że jestem na wygranej pozycji, bo połowa drużyny to moja rodzina. Ale nie chciałam w ten sposób wejść do drużyny. Pomyślałam w tej chwili, że jeśli się uda, zapytam się Lathissa, czy zwyciężyłam dzięki głosom bliskich. To byłoby nie fair.
- Więc uwaga - kapitan podszedł do naszej niewielkiej grupy - zanim cokolwiek ogłoszę, od razu mówię, że była to bardzo trudna decyzja. Byliście naprawdę dobrzy i doszło do wielu sporów w naszej naradzie. Ostatecznie, po długiej i zażartej dyskusji minimalną przewagą zwyciężył Emanuel Ritz. Drugie miejsce zajęła Lily Potter, jednocześnie zajmując pozycję rezerwowej. To chyba wszystko na dziś. Pozostali mogą się rozejść, a drużynę zapraszam do szatni.   
- Lathiss, znaczy kapitanie... - zawołałam.
- Może być po staremu. O co chodzi, mała?
- Nic takiego ważnego. Chciałam się tylko zapytać, co mówili chłopacy.
- Zasadniczo nie powinienem ci mówić, ale chyba w takiej sytuacji muszę. W końcu połowa drużyny to twoja rodzina. Więc tak: jeśli chodzi o mnie, chciałem dać ci szansę. Lepiej latałaś, może minimalnie, ale zauważyłem u tamtego chłopaka taki nawyk do późnego reagowania na piłkę i odchylania w bok, kiedy trzyma kafla w dłoni. Co prawda można go tego oduczyć, ale to był test i moim zdaniem wypadłaś lepiej. Połowa też tak uważała, ale Albus zasugerował, że możesz nie wytrzymać presji przed meczem. Wtedy inni się zastanowili i tak wygrał Ritz. To chyba tyle. No dobra, drużyno! - krzyknął, bo weszliśmy właśnie do szatni, gdzie zgromadziła się reszta.
- Co chciałeś powiedzieć? Spieszę się - ponagliła go Dominique, moja kuzynka, zajmująca w drużynie pozycję pałkarki.
- Niestety muszę cię zasmucić, słonko - mrugnął do niej żartobliwie - ale zostajemy tu wszyscy i ćwiczymy. Skoro jesteśmy rozgrzani i gotowi do gry, czemu nie? 
- A tak na serio jaki jest powód? - spytał James, który dobrze znał Oscara Lathissa i widocznie musiał wychwycić jakąś fałszywą nutę w jego stwierdzeniu. Kapitan ciężko westchnął.
- Ślizgoni poprosili o przyspieszenie meczu. Nie mam pojęcia, jak oni to zrobili, ale uzyskali zgodę od McGonagall, a ona po cichu kibicuje Gryfonom. Musieli zmyślić coś naprawdę dobrego i ważnego, żeby się zgodziła.
- A kiedy gramy? - zapytał Ritz.
- Trzy... trzydziestego. 
- Spokojnie, do końca października to wiele czasu, przecież to tylko tydzień mniej...
- Stop. Nie mówiłem o trzydziestym października. Miałem na myśli wrzesień.
- CO? JAKIM PRAWEM...
Po sali rozniósł się donośny krzyk Dominique, momentami tak nieznośny, jak skrzek lelka. Akurat w momencie wściekłości strasznie przypominała to gorsze oblicze wili, jak to określił Louis, jej młodszy brat. Wszyscy zatkali sobie uszy, a Lathiss zatkał usta dziewczyny dłonią. Chwilę jeszcze próbowała wydawać z siebie jakieś dźwięki, ale widząc, że nie przynosi to najmniejszego skutku, uspokoiła się. Odetchnęłam i opuściłam ręce.
- Kontynuując, za tydzień będą wiedzieć o tym wszyscy. My, jako grająca w meczu drużyna dowiedzieliśmy się wcześniej, żeby móc zacząć ćwiczyć.
- To dlaczego mówisz nam dopiero teraz? - spytał Fred.
- Bo też dowiedziałem się dzisiaj. McGonagall wysłała mi krótką sowę tuż przed sprawdzianem. Nie chciałem was martwić i stresować kandydatów.
- To co ja tu właściwie robię? - zapytałam. Nie rozumiałam, do czego jestem potrzebna na treningu.
- I tu jest kolejny problem. Jestem kontuzjowany, miałem złamane kilka kości w obu nogach. Już jest ok, ale nie będę mógł zagrać. Tak czy siak, zastąpisz mnie na meczu ze Slytherinem.
- Naprawdę? Świetnie! To znaczy, przykro mi z powodu nogi. Ale super! - nie mogłam opanować radości. Myślałam, że nie zagram w tym sezonie, a jednak się udało. Wiedziałam z rozmowy z Oscarem, że czeka mnie dyskusja z Alem, który miał teraz nieco poirytowaną minę.
- Dobra, dość pogaduszek. Przebierzcie się w stroje i idziemy, mamy nie więcej niż półtorej godziny, zanim się ściemni. Lily, Emanuel - weźcie sobie jakieś stare stroje z szafy, na mecz będziecie mieli już nowe.
- Kiepsko z tym meczem, nie? - zagadnął mnie Emanuel, kiedy stanęliśmy przy szafie. - Ale jest jeden plus.
- Jaki?
- Nie musimy grać przeciwko sobie.
Wchodząc do szatni dziewcząt, wciąż się śmiałam.
***
- Mówię wam, wygramy ten mecz! - krzyknął James. Właśnie wracaliśmy z treningu. Byliśmy zachwyceni i pewni siebie, bo poszło nam genialnie. Zgrywaliśmy się cudownie, tak, jakbyśmy rozumieli nawzajem swoje myśli. Było tak dobrze, że skończyliśmy pół godziny wcześniej. Mnie jednak ciągle coś siedziało z tyłu głowy. Zastanawiałam się, w jaki sposób Ślizgonom udało się przesunąć mecz na szybszy termin. To było co najmniej dziwne. Najgorzej, że nie mogłam podzielić się tym z przyjaciółmi. W końcu co dwie głowy, to nie jedna i razem pewnie odgadlibyśmy, o co chodzi. Miałam jeszcze Albusa i Jamesa, ale zdenerwowaliby się, że za bardzo się w to mieszam i narobię sobie kłopotów. I kto to mówi? Przecież to oni, a nie ja, są specjalistami od problemów. 
Z mętlikiem w głowie poszłam do zamku. Czekało mnie szczegółowe sprawozdanie, jak wyglądał sprawdzian z oddali oraz przesłuchanie, co się stało potem. Wszyscy ucieszyli się, że zagram w następnym meczu. Mając dość pytań, wymówiłam się zmęczeniem i zostawiając w pokoju wspólnym Isabelle, Morganę, Hugona, Baltazara i Johna poszłam spać.

*********************************************************************************
Dobra. Po pierwsze, przepraszam was za to, że musieliście czekać dokładnie miesiąc i jeden dzień na rozdział, ale potrzebowałam przerwy. I przepraszam, że rozdział jest tak rozpaczliwie krótki. Na całe szczęście jestem już z powrotem. Będę pisywała o wiele częściej, to jest wyjątek. 
Po drugie, wpadł mi do głowy pomysł, żeby przygotować zakładkę z bohaterami. Ale ponieważ to wam ma się tu przede wszystkim podobać, pytam się o wasze zdanie. W komentarzach pod tym postem piszcie co uważacie: czy podstrona ma powstać, czy  nie, o ma tam być umieszczane: opisy postaci, karty postaci itd. Liczę na waszą pomoc! 
Ostatnia sprawa: WRĘCZ ROZPACZLIWIE PROSZĘ WAS O KOMENTOWANIE! NIE MA SENSU PISAĆ, SKORO NIKT NIE CZYTA.
Dedykuję fragment wszystkim aktywnym komentującym :).
Właśnie, jeśli ktoś jest ciekawy, dołączyłam TUTAJ jako autorka. Dopiero wysłałam pierwszy post (i jaram się tym)!
Love, A.