sobota, 19 kwietnia 2014

Psikus (8)


Następnego ranka obudziło mnie ciche stukanie dobiegające zza okna. To sowa Morgany, Płomyk, próbowała się dostać do naszego dormitorium. Cicho wpuściłam puszczyka do środka. Wielki, magiczny zegar na ścianie wskazywał piątą nad ranem. Wiedząc, że i tak nie usnę, skorzystałam z okazji, że łazienka jest pusta. Jednak dobrze było, że moje współlokatorki to śpiochy, pomyślałam. 
Po powrocie z naszej łazienki ubrałam się w długi, beżowy sweter i legginsy. Obudziłam właścicielkę Płomyka i wręczyłam jej list, jaki sowa zostawiła. 
Dokładnie w tej samej chwili rozległo się ponowne pukanie w szybę. Lekko poirytowana, ponownie otworzyłam okno i wpuściłam maleńką sówkę. Wzięłam do ręki kartkę zwiniętą w rulonik i przymocowaną do nóżki sóweczki wstążką. Rozwinęłam pergamin i przeczytałam po cichu.
O siódmej wszyscy mają być na boisku. Nie ma wiatru i nie pada, ale jest chłodno. Ubierzcie się ciepło, potrenujemy i ustalimy strategię na mecz.
Kapitan
- To od kapitana - poinformowałam cicho Morganę. Nie miałam najmniejszego zamiaru budzić Belle. Ona najwyraźniej też, bo tylko kiwnęła głową.
Szybko założyłam kolorowy szalik i zdecydowałam się ubrać dodatkowo nauszniki. W rozpędzie, ale zupełnie nie robiąc hałasu, biegałam po pokoju i szykowałam się. Miałam już wychodzić, kiedy Morgana rzuciła do mnie swoje getry w paski, pokazując na migi, żebym nałożyła je dodatkowo na łydki. Podziękowałam jej  szeptem i na palcach zeszłam po schodach. Dziękowałam w duchu, że poza lekcjami nie musimy nosić szat i przeklinałam Lathissa, że wpadł na pomysł trenowania przed śniadaniem. Byłam prawie pewna, że podczas lotu zemdleję. W nadzieji weszłam po drodze do Wielkiej Sali i nie rozczarowałam się. Na stołach, mimo wczesnej godziny, stały już świeżo upieczone tosty, masło, dżem i sok dyniowy. Szybko coś przekąsiłam i poszłam już prosto w kierunku boiska do quidditcha.
***
- Podaj tutaj, Lily! - krzyknął Albus. Był tuż przed polem bramkowym, jakieś dwieście pięćdziesiąt stóp ode mnie. Zgodnie z taktyką Lathissa miałam lecieć najszybciej i najprościej jak się da w kierunku zawodnika swojej drużyny, a potem podać i odlecieć do swojej strefy, jeśli nic się nie dzieje. Strasznie się denerwowałam, bo mecz miał być już za trzy tygodnie, a nam nic nie wychodziło, jak trzeba. Mieliśmy grać według planu Oscara, ale kiedy to robiliśmy, wychodziła katastrofa.
Dominique i Fred pomylili zawodników, nad którymi mieli czuwać, i lecąc za Jamesem wpadli na siebie. Przez to, zanim zdążyli się podnieść z ziemi, tłuczek trafił Emanuela w ramię. On, upadając, odruchowo chwycił się miotły Jamesa i oboje zawiśli głowami w dół. Stwierdziłam, że nie ma sensu trzymać się taktyki.
Celowo zapominając o barwnych, zawiłych wykresach kapitana, ruszyłam szeroką, okrążną drogą do prawej pętli. W ostatniej chwili rzuciłam kafla do brata. On zrobił gwałtowny zwrot i, o mało nie tracąc równowagi, trafił piłką w lewą pętlę. Obrońca - Fortesque - zupełnie się tego niespodziewając, wyskoczył w przeciwnym kierunku. Pewnie pomyślał, że chcę strzelać, jednak nie zignorowałabym do tego stopnia poleceń Oscara. Pierwszy raz udało nam się dokończyć akcję. Po chwili zabrzmiał gwizdek Lathissa. Posłusznie uleciałam z pozostałymi w dół, mając na twarzy wymalowane lekkie poczucie winy, bo sprzeciwiłam się poleceniom.
- Było świetnie, naprawdę... 
- Nie czaruj nas, chłopie. To była beznadzieja - powiedział James.
- Dopóki młoda nie olała twoich wykresików - stwierdził Fred.
- No to mam nauczkę. W życiu już nie zabiorę się do taktyki na papierze. Po prostu róbcie, co potraficie najlepiej, a będzie dobrze - zakończył lekko drżącym głosem. Widziałam, że denerwował się meczem. Zresztą, jak my wszyscy.
- W takim razie już koniec? - spytała Dominique.
- Raczej tak, zaraz śniadanie. Nie będę zmuszał was do głodowania - pomyślałam, że chciał jeszcze dodać: "chyba, że to cena zwycięstwa". 
- Dobrze, bo konam z głodu. James, masz już odrobione wróżbiarstwo?
- Nie, ale możemy odrobić.
- Dobrze by było. W końcu mamy opracować cały horoskop na miesiąc.
- Przecież to banał. Zdamy się na starą metodę.
- Zmyślimy? No jasne, zapomniałem. Stara Trelawney lubuje się w katastrofach.
- Czym znowu sobie nagrabiliście? - zapytałam. Fred i James byli na tym samym roku i najczęściej razem dostawali szlabany.
- Na lekcji było troszkę nudno...
- ...no więc podpuściłem Jamesa, żeby rozrzucił łajnobomby w kierunku regału z porcelaną...
Spojrzałam ma Albusa i uśmiechnęłam się. Już wiedzieliśmy, co się stało z zapasem, który zniknął z domu.
- ...no i wtedy, jak różowe ucho od filiżanki wpadło jej na włosy, wszyscy pękali ze śmiechu, a ona na nas wrzasnęła już normalnym głosem, że mamy dodatkową pracę domową.
- Nie jest tak źle. Nawet zapach łajnobomb jest lepszy od tego kocio-perfumo-naftalinowego smrodu jej klasy. Przynajmniej jeszcze dwa tygodnie da się tam wysiedzieć. Później trzeba będzie wymyślić coś nowego.
- Jeśli coś planujecie, to myślę, że macie jeszcze dwa tygodnie bez szlabanu, więc możecie poświęcić je na quidditcha. Chyba nawet nie można nazwać tego poświęceniem. A teraz spadać, bo jak słyszę o tych waszych brudnych sprawkach, to od razu mam was dosyć. Jutro o jedenastej trening! - krzyknął na pożegnanie.
Pierwszy weekend w Hogwarcie upłynął zdecydowanie zbyt szybko. Chciałam tyle zrobić, ale przez treningi z zaplanowanych rzeczy zdążyłam tylko napisać do rodziców. No i jeszcze doszedł do tego problem Matthewa - niby wpadliśmy na trop, ale na małżeństwie Rudolfusa i Bellatriks Lestrange'ów wszystko stanęło. Byliśmy prawie pewni, że nie da nam się rozwikłać tej zagadki. Minął kolejny tydzień, a my nadal nie wiedzieliśmy więcej. Na dokładkę nieuchronnie zbliżał się termin meczu ze Slytherinem. 
Rywalizację na korytarzu widać było coraz bardziej. Zaczepki Ślizgonów były bardziej ostre, niemal codziennie toczono pojedynki na korytarzach. Stary woźny Filch kuśtykał z wściekłością i co chwilę cytował rozmaite zakazy. Lubiłam obserwować jego spory z uczniami, bo po prostu było to śmieszne, ale czasem było mi go żal. Nikt z uczniów go nie słuchał, a większość wręcz go ignorowała. W końcu jego nerwy nie wytrzymały, a konkretnie... James, Fred i Louis sprawili, że Filch poszedł poskarżyć się McGonagall.
W środę przed zielarstwem stałam na korytarzu na parterze i rozmawiałam z Matthewem, Hugonem i Isabelle. Postanowiliśmy wtajemniczyć ją w sprawę, a tak właściwie - Matt postanowił. Teraz nie miałam przed nią tajemnic i było mi o wiele łatwiej. Czułam się niezbyt dobrze, bo pozostali nadal nic nie wiedzieli, ale nie widzieliśmy potrzeby nic im mówić, póki nie znali Matta. 
Korytarz ten był niezwykle szeroki, a jego duże, nieoszklone okna-drzwi prowadziły na błonia, nad jezioro. Na razie było ciepło, dlatego większość uczniów dłuższe przerwy spędzała właśnie tutaj. Tym razem również było tu tłoczno i głośno. Staliśmy, oparci o przeciwległą do okien ścianę, wdychając świeże powietrze i zachwycając się promieniami słońca padającymi na ciemną taflę wody. Nagle moją uwagę przyciągnął woźny. Nie było w tym nic dziwnego, bo jego wypłowiałe ubranie wyróżniało się bardzo w morzu czarnych szat. Rozpychał się wśród uczniów, ciągnąc za swoimi plecami miotłę. Jak zwykle mamrotał coś do siebie. Zawsze wprawiało mnie to w rozbawienie. Tata opowiadał kiedyś Albusowi, że Filch miał kotkę. Podobno była jeszcze gorsza niż on, ale nie oto chodzi. Kiedy zwracał się sam do siebie, mówił tak, jakby mówił do Pani Norris.
- Wandale, myślą sobie, że są pępkami świata! O nie, kochana, my się nie damy. Nie będą nam brudzić posadzki - mruczał często pod nosem. Według mnie, pan Filch był niespełna rozumu, kto wie, może ze starości. Po prostu profesor McGonagall nie miała serca go wyrzucić.
Kiedy woźny doszedł w końcu do wybranego przez siebie miejsca, chwycił miotłę, wyciągnął z kieszeni szmatkę i zaczął skrobać plamy zaschniętego błota, zmiatając je potem miotłą. Może by mu się udało, gdyby nie wracający z łąk co chwilkę uczniowie. To wprawiło go w poirytowanie, ale kontynuował pracę z jeszcze większą zaciętością. Po chwili spostrzegłam, że błota zaczęło przybywać. Im bardziej Filch próbował wyczyścić podłogę, tym gorzej brud schodził. Na jego pomarszczonym czole pojawiło się kilka dodatkowych zmarszczek i krople potu. Teraz miał trzy razy więcej pracy, niż wtedy, kiedy ją zaczął. On widocznie też coś zauważył, ale dalej ścierał posadzkę. Usłyszałam donośny śmiech, toteż od razu odwróciłam głowę, właściwie nie tylko ja.
Jakieś kilka metrów na lewo od nas stali chłopcy: ciemny brunet, bladowłosy i płomiennorudy. Wystarczyła sekunda, bym ich rozpoznała - to byli James, Louis i Fred. Widocznie ubawili się do rozpuku, bo każdemu łzy leciały ciurkiem z oczu, podpierali się o siebie i śmiali tak głośno, że zagłuszyli tłum uczniów. James i Fred trzymali w dłoniach różdżki. W tej chwili na korytarzu zapadła cisza, nie licząc ich hałaśliwego rechotu. Coś czułam, że właśnie wpadli w kłopoty. 
- Wy trzej! Do mojego gabinetu! - krzyknął woźny.  
Ruszyli w kierunku schodów, cały czas podśmiechując się, teraz już bezgłośnie. Niektórzy po drodze przybijali im piątki lub gratulowali pomysłu, część szeptała między sobą, a inni patrzeli na nich potępiającym wzrokiem.
- Tak, dostanie im się, kochana - powiedział - Ty, idź po panią dyrektor i powiedz jej, że mam uczniów do ukarania. A ty idź po profesora Longbottoma.
Po lekcjach wróciłam szybko do salonu Gryfonów, mając nadzieję, że spotkam tam brata lub któregoś z kuzynów. Na szczęście, cała trójka siedziała przy kominku. 
- I co? - spytałam.
- Nie jest źle. McGonagall i tak nic nie zrobiła, tylko skrzyczała Filcha, że wzywa ją w tak błachych sprawach. A profesor Longbottom odjął nam po dwadzieścia punktów - Fred wzruszył ramionami.
- Aż tyle?!
- Chyba chciałaś powiedzieć: tylko tyle - poprawił mnie Louis.
- Nie, miałaś rację. Profesor by nas nie ukarał, gdyby nie stary Filch. Ale i tak dzielnie się trzymał, każdy punkt musiał wytargować - James przeciągnął ręką po swoich włosach i jeszcze bardziej je potargał.
- Ale sześćdziesiąt punktów... - westchnęłam.
- Spokojnie, nie rozczarujesz się. Po meczu dopiero damy popalić, bo nie chcemy ryzykować - Fred uśmiechnął się figlarnie. Poddałam się i odeszłam w inną stronę, bo nie sposób było im odpuścić.
Teraz siedziałam wraz z Morganą i Isabelle w dormitorium i odrabiałam zadanie z zaklęć - mieliśmy potrenować nowo poznane Zaklęcie Lewitacji. W pokoju wspólnym nie sposób się było skupić. 
- Wingardium Leviosa! - powiedziałam zdenerwowana, wskazując różdżką na swoje ukochane, niebieskie pióro do pisania. Zrobiłam błąd używając go, bo po chwili eksplodowało z donośnym trzaskiem. Z poirytowaniem i bezsilnością upadłam na poduszki.
- Nie martw się, Lily - Morgana usiadła obok mnie. - Za bardzo się przejmujesz meczem.
- Może to i prawda...
- Na pewno! Przecież na zaklęciach zawsze idzie ci najlepiej. Musisz się odstresować - Włoszka przyłączyła się do rozmowy.
- Tylko jak? - spytałam retorycznie.
- Chodź, odpoczniemy w salonie. Zapomnisz o wszystkim.
- Tak, ja tez myślę, że to dobry pomysł - potwierdziła Morgana i wstała. - Idziemy.
W takich chwilach byłam im wdzięczna, że są ze mną. Sama bym się załamała.
Tym czasem poza murami Hogwartu działy się rzeczy, o których nawet nie miałyśmy pojęcia...



_____________________________________________________________________________________________
No, wreszcie! Przepraszam, że rozdział taki krótki, ale chciałam koniecznie dodać go jeszcze przed świętami. Życzę wam wesołego jajka, mokrego poniedziałku i wszystkiego, wszystkiego najlepszego ;).
Jeśli chodzi o zakładkę z bohaterami: powstanie, ale małe szanse, że pojawią się zdjęcia. To by było tyle. Buziaczki :*. I nadal proszę o wyrażanie się na temat zakładki, jestem ciekawa waszych opinii ;).
Ostatnai prośba: KOMENTUJCIE, BO TYLKO KOMENTARZE UMIEJĄ ZMOTYWOWAĆ DO PISANIA!

Love, A.

4 komentarze:

  1. Nominacja do LA :) Szczegóły tu:
    hogwart-naszymi-oczami.blogspot.com
    Gratuluję! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super <3 Chcę kolejny rozdział!
    Zoe Mikrotia

    OdpowiedzUsuń
  3. O mój boże, nie wierzę, że własnie znalazłam rozdział sprzed miesiąca, który czytam dopiero teraz o.O Serrio nie wiem jak to się mogło stać, przepraszam za takie opóźnienie ♥
    Strasznie podoba mi się to, z jaką dokładnością opisujesz treningi Quidditcha. Nie tylko 'poleciała prosto, skręciła' itd itp, ale skupiasz się na taktyce, sytuacji na boisku i wszystkich zawodnikach. Mam nadzieję, że mi też tak wyjdzie, kiedy będę opisywać mecz u siebie ;D
    Nie wierzę w to co piszę, ale trochę mi było szkoda Filcha ;c
    No i nie obyło się bez intrygującej końcówki! Postaram się jeszcze dzisiaj nadrobić 9 rozdział.
    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie masz za co przepraszać :). Serio, nie wymagam od nikogo śledzenia moich postów z dokładnością co do dnia. Cieszę się, że nie zanudziłam Cię moimi smętami. Mnie zdaje się to takie... nudne. Jestem Ci wdzięczna, że stale komentujesz moje opowiadanie. Jesteś jedną z nielicznych, którym się chce.
      No i nie mogę się doczekać u Ciebie kolejnego rozdziału ;).
      Buziaczki, A.

      Usuń

Drogi Czytelniku,
Dziękuję Ci, że masz jakieś uwagi do mojego wpisu. Każdy komentarz, nawet ten z najostrzejszą krytyką, jest dla mnie jak uśmiech przyjaciela. Nic tak nie motywuje piszącego, jak stu procentowa pewność, że ktoś przeczytał jego post.
~Love, A.