czwartek, 16 stycznia 2014

Ekspres Hogwart-Londyn (2)


Wsiadłam szybko do otwartego wagonu.
- Lily, wchodzisz? - zapytał mnie stojący przy drzwiach otwartego przedziału Albus.
- Tak, zaraz. - uśmiechnęłam się do brata. - poszukam tylko Hugona i wrócę.
- On za moment przyjdzie, poszedł zapytać się o coś Rose.
- Dobrze - odetchnęłam z ulgą - a gdzie James?
- Z kumplami. Właśnie, zapomniałem, nie mogę z tobą siedzieć. Umówiłem się z Peterem, Jessiką i Julie. Poczekam z tobą za Hugonem i pójdę, ok?
- No... dobrze.
Cóż, prawdę mówiąc wcale nie chciałam, żeby Albus mnie zostawił, ale nie mogłam go izolować od jego przyjaciół.
- Patrz, idzie zguba - zaczęłam machać do Hugo.
- No to ja was zostawiam - Albus ucałował mnie w policzek i poszedł w kierunku, z którego przyszedł Hugo.
- Choć, nie będziemy tak stać. Wejdźmy tu, jest pusto.
- Pewnie, że pusto. Przecież staliśmy tutaj cały czas z moim bratem - uśmiechnęłam się do Hugona ironicznie.
- I jak myślisz, gdzie nas przydzielą? - zagadnął z luzem, gdy zamykał przeźroczyste drzwi przedziału.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że będziemy w jednym domu.
- Uhm. Fajno by było.
- A no.
- Właśnie, przypomniało mi się, że rodzice mnie prosili, żebym ci powiedział, że ma...
I nigdy się nie dowiedziałam, co powiedzieli, bo w tej chwili wpakowała do naszego przedziału dwójka chłopców i dziewczyna, na ogół w naszym wieku.
- Można? - zapytała dziewczyna. Zmierzyłam ją wzrokiem. Była wysoka i szczupła, miała jasną cerę i włosy, które upięła w wysoki kucyk.
- Przepraszamy, że tak wparowaliśmy, ale wszystkie przedziały są praktycznie zajęte. Jak zwykle, tam gdzie jest wolne miejsce siedzą same podejrzanie wyglądające typki. - chłopak zarumienił się. Był najniższy ze swojego towarzystwa, ale wyższy ode mnie. Miał brązową, rozczochraną czuprynę i bladobłękitne oczy, które momentalnie przyciągały wzrok.
- Możemy się tu przysiąść? - zapytał drugi chłopiec. Był słonecznym blondynem i sam wydawał się promieniować światłem, nawet w jego głosie była taka nuta... szczęścia.
- Jasne - odparł krótko Hugo. "Jasnowłosy" usiadł obok mnie i Hugona, a pozostała dwójka wybrała miejsce naprzeciw nas.
- Jestem Hugo Weasley, a to moja kuzynka Lily Potter. - dwójka z nich na moment wybałuszyła oczy. - A wy?
- Ja jestem Tim Harrison, to Britney Baker i Matthew Cane. - uśmiechnął się i podał nam po kolei dłoń. Pozostali zrobili to samo.
- Miło poznać - odwzajemniłam uśmiech.
- Wiecie już, gdzie traficie? - spytała Britney.
- Do Gryffindoru - powiedzieliśmy jednocześnie i zaśmialiśmy się.
- No, raczej oby. Nigdy do ostatniej chwili się nie wie - dodałam.
- Ja nie wiem, mój tata był w Slytherinie, a mama w Hufflepuffie. Nie mam pojęcia, ale chyba wszędzie dobrze, prawda? - blondynka miała niepewną minę.
- Ja chciałbym być w Ravenclawie, jak mój starszy brat. - powiedział Tim.
- Hmm... moi rodzice są mugolami, więc wcale nie wiem zbyt wiele o Hogwarcie. Brit i Timmy mi troszkę opowiedzieli - tu uśmiechnął się do nich - ale nie mieli zbyt dużo czasu. Możecie mi, wytłumaczyć, jak będziemy przydzielani do domów?
I cały przedział zalał szum, bo każdy chciał jak najlepiej wyjaśnić, jak według historii opowiadanych na dobranoc wygląda ceremonia przydziału. Hałas przerwała dopiero  starsza pani pchająca stoisko ze smakołykami.
- Coś z wózka, kochaneczki?
- Proszę małe pudełko Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta i ...pięć pudełek czekoladowych żab. - wiedziałam, że Hugo zamawia je dla kart, uwielbiał je zbierać.
Kątem oka zauważyłam, jak Matthew jest zadziwiony smakołykami, jakie zamówili jego kumple i Hugo.
- Ja proszę tabliczkę czekolady z Miodowego Królestwa. Ma pani?
- Oczywiście, żabciu - wręczyła mi zawiniątko w złotym papierku i odeszła.
- Uau! To zdjęcie się rusza! - wrzasnął, pokazując na etykietę mojej czekolady. Za te etykiety uwielbiałam najbardziej Miodowe Królestwo. Ukazywały one działanie rozmaitych zaklęć. Kolekcjonowałam je, od kiedy James pierwszy raz trafił do Hogsmeade i wysłał mi pocztą największą tabliczkę. Niestety, poza oficjalnym sklepem sprzedawali tylko małe. Nie mogłam się doczekać trzeciej klasy i pierwszej wycieczki.
- Wszystkie zdjęcia magiczne się ruszają, Matt - pouczyła go Britney.
- Pokazać ci? - kiedy skinął głową, stanęłam na siedzeniu i sięgnęłam do kufra. Wyciągnęłam leżące na wierzchu fotografie: przedstawiającą moją rodzinę razem z Rose, Hugonem i ich rodzicami, wzięłam też zdjęcie moich dziadków, Lily i Jamesa, zamordowanych przez Lorda Voldemorta, oraz dwa inne: babci Molly, dziadka Artura, ich dzieci, Harry'ego i Hermiony i jeszcze mojego taty z jego ojcem chrzestnym, Syriuszem. Kochałam te zdjęcia, bo wiązały się z moją historią, historią mojego rodu. Rodu, którego historia jest jak straszna bajka, jak horror. Który na szczęście ma dobre zakończenie. 
Podałam zdjęcia Matthew i usiadłam obok niego. Widziałam, że Hugon odrobinkę się naburmuszył.
- To moja mama Ginny, mój tata Harry i moi bracia, Albus i James. - zauważyłam, że wszyscy przyłączyli się do małej prezentacji. - To jest siostra Hugona, Rose, a to jego rodzice, Ron i Hermiona. Tu są moi dziadkowie, których zabił Lord Voldemort - Brit i Timmy podskoczyli.
- Nie wymawiaj tego imienia! Przynosi pecha - wewnętrzne słońce Tima jakby zgasło, Brit też posmutniała.
- Kim on był, ten lord? - szepnął. Widać było, że Matt jest zmieszany, widząc naszą reakcję na to pytanie. - Nie musicie odpowiadać - dodał po chwili.
- I tak powinieneś wiedzieć. Lily, opowiedz, ty najlepiej to potrafisz - Hugo westchnął.
- Masz na myśli, że najlepiej potrafię opowiadać o kimś, kto zabił tylu ludzi? Kto tak umiał zrujnować życie? Kto nie znał dla nikogo litości? - stopniowo podnosiłam głos. Nie lubiłam kłócić się z Hugo, ale wkroczył na zakazany temat. Moja mama rzadko płakała, właściwie to widziałam ją tylko dwa razy płaczącą, za każdym razem chodziło o kogoś, kogo zamordował Voldemort albo jego poplecznicy, śmierciożercy. W rodzinie staraliśmy się nie mówić wiele o straconych bliskich, których nie mieliśmy już poznać, bo zawsze komuś sprawiało to ból. 
Moje oczy powoli napełniały się łzami. 
- Pamiętasz, co było w rocznicę, Hugo? Co było, jak ktoś wspomniał o wszystkich tych, których kochali, nasi dziadkowie, rodzice, wujostwo, wszyscy byli smutni! I nie bez powodu! To była bestia! 
- Spokojnie, nie płacz, Lily. Nie chciałem. No już, będzie dobrze - Hugo wstał i przytulił mnie. Ja też stałam.
- To przeze mnie. Ja... nie wiedziałem, przepraszam. Nie wiedziałem, że... nie musisz nic mówić, nie płacz. - jeszcze tylko brakowało, żeby Matthew miał wyrzuty sumienia.
- Nie, to ja przesadziłam. Przepraszam was wszystkich. Opowiem ci, co się działo. Tylko to jest dość rozciągnięte w czasie.
I zaczęłam: jak to Tom Riddle zmienił się w Lorda Voldemorta, jak ludzie tak bardzo bali się jego imienia, jak zaczęto go nazywać Sam-Wiesz-Kim lub Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Opowiedziałam o tym, co się stało w Dolinie Godryka, że Voldemort utracił swą moc. Potem zaczęłam opowiadać o ojcu, który zamieszkał u Dursley'ów. O ojcu nie znającym magii oraz o tym, jak trafił do Hogwartu, jak poznał Rona i Hermionę i jak razem odkryli sekret Kamienia Filozoficznego. Potem opowiadałam dalsze przygody, a krajobraz stawał się coraz bardziej... no taki inny. Więcej łąk, pagórków, zarysu gór w oddali. A potem dotarłam do miejsca, w którym Voldemort powrócił, jak rozgorzała tajna wojna, aż do przełamu w Ministerstwie Magii. Później było tylko trudniej. Musiałam opowiedzieć o horkruksach, o wyprawie z Dumbledorem. O jego śmierci. O poszukiwaniu prawdziwych horkruksów, rozłamie między przyjaciółmi, powrocie, śmierci Zgredka. O bitwie o Hogwart, pierwszej i drugiej. O tych, którzy zginęli. Co chwila padało nowe pytanie, nowa, straszna odpowiedź. To chyba było kilka najgorszych godzin mojego życia. Ale wiedziałam, że to mi pomoże. Każde słowo bolało, ale nie wracało. Po skonczeniu zapadła cisza, a ja poczułam ulgę. Pozbyłam się wszystkich dręczących mnie myśli. Mimo, że tego nie przeżyłam dręczyło mnie to wszystko tak, jakbym to przeżywała. Te obrazy były tak żywe, łzy wylane przez rodzinę ta, realne, że nie potrafiłam pozbyć dręczącej mnie myśli, ze coś się stanie. 
Że stanie się coś złego komuś z nas. 
Że on wróci.
- Lily, słuchasz mnie? Zaraz Hogwart. Idę z chłopakami się przebrać do przedziału obok, tam są chyba jacyś drugoklasiści. Wy tu zostaniecie z Brit, dobrze?
- Ok, Hugo. Idź. 
Chyba mi się na momencik przysnęło, nie rozumiałam o co chodzi Hugonowi. Przecież dopiero popołudnie... zerknęłam za okno. Było ciemno.
Ubrałam się szybko w szkolne szaty i wyciągnęłam kufer na siedzenie. Zauważyłam, że Britney robi to samo. W tej chwili weszli chłopcy.
- Jak zaniesiemy kufry? - zagaił do Hugona Matt. Chyba się bardzo polubili.
- Och, same trafią. My się martwmy o siebie. Chodźcie, wysiadamy.
Uderzył we mnie podmuch chłodnego, acz przyjemnego wiatru. Przez szum głosów uczniów usłyszałam moje imię.
- Lily! Lily! - to James mnie wołał, stał obok Albusa. Mimo, że lubił się ze mną droczyć i mnie nabierać, bardzo się o mnie troszczył. Pomachałam do braci.
- Jedziemy powozami! Ty idź za Hagridem, płyniecie łódką! - kiwnęłam głową i złapałam za rękę Hugona. Nie chciałam go zgubić w tym tłumie. 
- Szukaj Hagrida - powiedziałam do niego. Właśnie zaczynałam się rozglądać, gdy usłyszałam znajomy głos.
- Pirszoroczni, pirszoroczni za mną!
Starszy mężczyzna, półolbrzym ze zwichrzoną, czarną, poprzetykaną siwizną brodą i włosami trzymał lampę. Jej światło tak padało na jego twarz, że wyglądał na przerażającego. Wszyscy "pirszoroczni", w tym nasi nowo poznani przyjaciele, woleli się do niego nie zbliżać. Tymczasem ja wystrzeliłam jal z procy i ciągnąc za sobą Hugona pędziłam jak szalona w kierunku starego wuja. Był u nas tak często, że dla mnie byl już rodziną. Większość patrzyła na mnie ze zdziwieniem. 
- Siemasz Hugon! Lily, wyglądasz jak Ginny w twoim wieku, ile to czasu, kopę lat! Jak zdrówko? Żem miał na herbatkę wpaść, ale profesorowa mnie dała robotę, to żem nie mógł. Pirszoroczni, do łódek! Chodźcie tu ze mną ...pirszoroczni, tutaj! Co rok to samo, się przyzwyczaić bidoki nie mogą, żem ja taki wielki... jeszcze jeden tu się do nas zmieści, musimy ich poupychać, bo nam ostatnio 'śmiorniczka wygłodniała i zeżarła pare łódek. O, ty tam, cho no tutaj!
Hagrid wskazywał Matta. Ten uśmiechnął się do nas nieśmiało i podszedł bliżej.
- No, wchodźcie do tej łódki, wim że jest ciasno, ale żem musimy się jakoś ścisnąć. Idem zobaczyć, jak się tamtci usadzili, i zara do was wrócę.
- Kto to jest? - szepnął mi do ucha Matthew.
- Hagrid, stary przyjaciel rodziny. Jest świetny, ma świra na punkcie magicznych stworzeń, ale naprawdę jest wspaniały - odparłam półgębkiem.
Właśnie w tej chwili wszedł do nas pan profesor. Łódka zakołysała się gwałtownie, a Hagrid się radośnie roześmiał.
- No, to kierunek Hogwart!



3 komentarze:

  1. Podoba mi się Twój styl pisania. Trzymaj tak dalej, a bedę odwiedzać Twojego bloga regularnie ;--)
    _____________________________
    Zapraszam na: http://civitate-venator.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;) Hej Hej już następny blog?! Kobieto, jak ty się wyrabiasz?!

      Usuń
  2. Kolejny rozdział za mną. Fajnie opisujesz wszystko z perspektywy Lily - mimo, że czytam tylko jeden taki blog prócz Twojego (historia w czasach dzieci Złotej Trójcy), bo jednak wolę Dramione/Sevmione, to Twoje opowiadanie jest naprawdę ciekawe. Lily reakcja mnie zaskoczyła, tzn. fakt, iż jest taka wrażliwa. Jestem ciekawa, gdzie trafią, podejrzewam, że do Gryffindoru, ale, kto wie - może będzie coś zaskakującego?

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku,
Dziękuję Ci, że masz jakieś uwagi do mojego wpisu. Każdy komentarz, nawet ten z najostrzejszą krytyką, jest dla mnie jak uśmiech przyjaciela. Nic tak nie motywuje piszącego, jak stu procentowa pewność, że ktoś przeczytał jego post.
~Love, A.